top of page

Bunt
 

U dziejów zarania, na dzikim pustkowiu,

nim nazwę mu dano,

wiatr szumiał złowrogo.

 

Proporce ze złota bieliły się wschodem –

Król Światła zastępom najświętszym przewodził;

dwa skrzydła zajęli rycerze zakonni;

za nimi aniołów stał zemsty rząd żądny …

 

A my im naprzeciw:

powstańce najgorsze – anioły niewierne zapadłym wyrokom;

świadkowie niechciani – znający twarz bogów.

 

*

 

Choć jeszcze z gałęzią oliwną posłańcy

czekają,

aż klęknę u stóp ich pokornie…  

Ja?!

Ja to ich panu ten miecz nagi poślę!…

Bo czymże na łaskę z niełaską jest zdanie szeregów oddanych,

jak nie dusz sprzedaniem…

  

Tak – otchłań za nami!

Przed nami? Gniew Boży.

A śmierci kto umknie – po wieczność tępiony...

 

O dniu tym napiszą.

Lecz już tylko Oni.

 

*

 

Nim spadła przyłbica, tak rzekłem:

„Ja, Książe, nie żądam wierności. Kto wątpi, ten wolny! Niech idzie!”

 

Czas minął. I nikt nie wystąpił.

 

Dobyłem miecz z pochwy.

„A zatem, do przodu, kto w Niego nie wierzy!

Zmierzch Bogom! Po kres tych dni nowych!”

 

Ruszyłem powoli.

A za mną stąpali milczący na koniach.

 

Nim kopie pochylą ku siwym brwiom srogim,

od Słońca oderwą się burze ogniowe

i nad spopielonym najdzikszym pustkowiem

rozświetli się światłość wieczysta…

Bez cieni.

I bez gwiazd zarannych. 

Odeszłych w podziemia.

 

 

 

              

               2008

bottom of page