top of page

Madonna di Cassino

 

W dolinie namiotów chronionych krzyżem,

wysłanej kobiercem czerwonych maków,

do snu kołysałam melodią tkliwą

zielone serduszka więdnących kwiatów.

 

Konały wraz z ziemią ograną w bitwie,

czekając na rosę porannej łaski;

cierpliwie tuliłam w ramionach cichych

umilkłe cierpienia gasnących rannych.  

 

Przynieśli.

W mundurze spalonym.

Żył.

Wciąż.

Że umrze – wiedziałam.

Współczułam. Że żył. 

Tożsamość nieznana.

Pochwycił mą dłoń.

Wyszeptał:

Ma… ma…

Ma… Lili… Mar… leen…

 

I tyle?

Aż tyle?

Olśnienie?

Zły sen?

 

Zaczęłam z nim tęsknić, by zdążyć nim ten…

Śpiewałam ostrożnie… on gasł… gasł…

i zgasł, gdy jeszcze nuciłam… tę jego… Marleen:

 

Vor?…

vor der Kaserne?…vor dem großen Tor?… 

La?…

vieille lanterne soudain s’allume et luit?… 

Tam?… 

się spotkamy, gdy… minie… zły sen?… 

That?…

you loved me… you’d always be?…

 

Lili… Lili Marleen…

Lili… Lili…

Marleen…

6.6.2009

bottom of page